[ z perspektywy Zayna ]
- Skarbie, proszę, odezwij się... błagam, powiedz coś! –
krzyczałem. Z samochodu wysiadł przestraszony kierowca. Naya leżała nieruchomo
na ulicy. Szybko, przez łzy wyciągnąłem komórkę dzwoniąc na pogotowie.
Wiedziałem, że to wszystko moja wina, że gdyby nie ja, nic takiego by się nie
stało... W dodatku Naya mnie odepchnęła. Uratowała mi życie... po wezwaniu
pogotowia zadzwoniłem do Louisa.
- Zayn? Co się stało? Gdzie ty jesteś?! – mówił Louis do
słuchawki.
- Nayę... wypadek...
- Jaki wypadek?! – krzyknął do telefonu.
- Potrącili ją! A ja... przeze mnie...
- Gdzie?! – przestraszył się on.
- Towning Hall...
- Zaraz będziemy! – krzyknął.
[ z perspektywy Eleanor ]
- Louis?! Co się stało?! – krzyczałam, kiedy widziałam
jego przerażoną i zszkowaną minę.
- Naya była z Zaynem i potrącił ją samochód – powiedział.
Zbladłam.
Podbiegłam do Harry’ego.
- Harry! Naya miała wypadek! Potrąciło ją!
- CO?! – krzyknął. Łzy rozmazały mi makijaż. Poza Harrym
usłyszała to Miley Cyrus, stojąca nieopodal, Angie, Niall, Liam i Diana.
- O, Boże! – powiedziała przerażona Diana, zachłystując
się płaczem.
- Idziemy tam – powiedział zdecydowanie Liam. On jako
jedyny nie zdążył się już całkiem rozkleić. Ruszyliśmy.
[ z perspektywy Zayna ]
- Proszę. Obudź się. Naya! Błagam!
Zadzwoniłem do
mamy. Było grubo po dwudziestej trzeciej, ale ona i tak odebrała.
- Zayn, syneczku? Coś ci jest?
- Mi nie, ale Nayi tak! – rozpłakałem się.
- Co?!
- Ona... ona odepchnęła mnie spod samochodu. I... i on ją
potrącił...
- Matko – przeraziła się, tak że usłyszałem krzyki taty i
Waliyhy „Co się stało?!” – w którym jest szpitalu?
- Wezwałem karetkę. Zaraz powinna tu być... jestem na
Towning Hall.
- Zaraz będę, skarbie – zapewniła mnie mama.
Nagle
nadbiegł Louis z Eleanor i resztą osób. Diana uklęknęła koło Nayi, którą
przeniosłem już na chodnik i zanosiła się płaczem. Eleanor w niedowierzaniu
stała, mocno opierając się o równie zszokowanego Louisa. Harry podszedł do niej
i głaskał ją po pocharatanej ręce.
Naya
wyglądała strasznie. Pocharatane ręce i nogi, podarta sukienka, cała zalana
krwią... Nareszcie nadjechała karetka. Lekarz powiedział, lustrując sytuację,
podczas gdy inni wnosili już Nayę na noszach do ambulansu:
- Czy ktokolwiek jest tu spokrewniony z tą dziewczyną?
Nikt się nie
odezwał, ale Niall kiwnął w moją stronę głową, a Louis powiedział:
- Yyyy... on – wskazał na mnie – to jej... yyy... mąż.
Pozostali
zgodnie pokiwali głowami.
-------
11 stycznia,
wtorek.
[ z perspektywy Nayi ]
- ... dzisiaj też płakała. Ja też. Proszę, obudź się.
Jest już jedenasty, minął prawie miesiąc od wypadku. Proszę, daj jakiś znak, że
mnie słuchasz...
Źle się
czułam. Bolała mnie ręka, głowa, wszystko. Otworzyłam oczy, ale od razu je
zmrużyłam, pod wpływem ostrego światła. Ale bardzo chciałam, żeby on wiedział,
że nic mi nie jest. Z koszmarnym wysiłkiem – bolało strasznie – wskazującym
palcem ręki, którą Zayn trzymał, pogłaskałam go. Powiedział:
- Jezu, Naya! – słyszałam radość w jego głosie.
Natychmiast przybiegła Diana, która krzyknęła:
- Morfina, morfina! – słysząc mój cichy jęk.
- Fakt – zreflektował się Zayn i wybiegł, całując mnie w
palec, z sali szpitalnej.
----------
Pół roku później.
- ... i wiesz, ten ślub był wspaniały. Ale brakowało mi
tam ciebie. Eleanor i Louis specjalnie go przełożyli, ze względu na mnie... U
nich jest już wszystko w porządku. Diana i Liam się trzymają, pojechali do
Polski, żeby poznać rodzinę Diany... Harry rozstał się z Angie.
Powiedział-chyba myślał że tego nie słyszę-że za wiele czuje do ciebie żeby być
z nią – zaśmiał się przez łzy. Ja także, ale on tego nie słyszał... – wiesz co
jest dziwne? Że umarłaś nie tylko w swoim dniu urodzin, dwudziestych urodzin...
wiesz, ja też się urodziłem dwunastego stycznia. Myślałem... myślałem że będziesz
żyła! – zaczął krzyczeć – obiecałaś mi, że nie odejdziesz... obiecałaś! –
rozpłakał się. Chciałam go pocieszyć, przytulić się do niego, ale... jak? Zayn
powiedział, jeszcze przez łzy:
- A twój list... myślałem, że się zabiję. Pisałaś, że to
nie moja wina, że umrzesz, ale wiem że to nieprawda... gdybym cię nie wziął z
tej gali... teraz byś żyła! – wstał i powiedział tylko:
- Muszę teraz ja coś zrobić.
[ z perspektywy Harry’ego ]
Wciąż nie
miałem co ze sobą zrobić. Pijąc kolejną butelkę piwa, patrzyłem pustym wzrokiem
w ekran telewizora. Teraz moje życie nie miało sensu. Nie było Nayi, nie było
mnie. Chętnie bym się zabił, ale w liście, który napisała do mnie tuż przed
śmiercią – do każdego napisała oddzielny – prosiła, żebym żył normalnie, jakbym
jej nigdy nie poznał. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłem się,
ale nikogo za mną nie było. Ba, za mną – nikt poza mną nie był w mieszkaniu.
Usłyszałem cichy szept:
- Idź na skalisko.
Nie
wiedziałem, po co, i dlaczego, ale coś mi mówiło, że muszę tam być. Skalisko –
miejsce pierwszego spotkania się mojego i Zayna, było położone wysoko nad
poziomem morza – jakieś 500 metrów. Pobiegłem tam najszybciej jak mogłem.
Zobaczyłem Zayna, kiwającego się dokładnie na jego brzegu, tak, że zaraz mógł spaść.
Krzyknąłem:
- Nie rób tego!
Zayn popatrzył
się na mnie tak, jakby mnie nie znał. Po chwili odezwał się cicho:
- Nie rozumiesz? Nie a jej... nie ma... moje życie jest
skończone.
- Nie. Była wspaniałą dziewczyną, ale...
- Narzeczoną – poprawił mnie, płacząc – w ostatnich
godzinach jej życia spytałem się jej, czy zechce za mnie wyjść... a
„oczywiście, zawsze o tym marzyłam, kocham cię” to były ostatnie słowa jakie
słyszałem z jej ust... Nie mogę bez niej żyć! – krzyczał.
- Możesz... wcześniej żyłeś bez niej – wyszeptałem.
- Bo jej nie znałem!
- No, właśnie. Więc teraz żyj tak, jak wtedy, gdy jej nie
znałeś.
- Nie umiem...
- Umiesz. I pamiętaj: obiecałeś Nayi że jeżeli umrze
będziesz żyć normalnie. Dotrzymaj danej jej obietnicy...
- Ona nie dotrzymała swojej. Obiecała, że nie umrze!
- A czy ona miała na to wpływ?
- Ale...
- ... nie ma żadnego ale, stary. Ja też za nią tęsknię,
ale to już pół roku od jej śmierci. Zapomnij o niej.
[ z perspektywy Zayna ]
Zapomnij.
Jasne, zapomnij. Bo to takie łatwe... nie potrafiłem. Rozmyślałem o tym samym,
co przez ostatnie pół roku, aż zadzwonił mi telefon:
- Halo?
- Zayn Malik?
- Tak, to ja.
- Chcesz odebrać swoją córeczkę?
Łzy stanęły mi
w oczach. Pobiegłem jak najszybciej pod adres tej dziewczyny. Otworzyła mi z
szerokim uśmiechem i podała mi malutką. Była ciemnej karnacji, jak ja, miała
czarne włosy i czarne oczy, jak jej mama. Przez te oczy właśnie bardzo
przypominała mi Nayę, dlatego uśmiechnąłem się tylko do dziewczyny i
wyszeptałem do malutkiej:
- Już wiem jak cię nazwę. Naya.
I nagle
poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłem się, ale za mną nikogo nie było.
Usłyszałem cichy głos Nayi:
- Teraz już jestem pewna, że masz po co żyć.
I to już koniec. Koniec opowiadania, koniec bloga. Ale go nie usunę, na pamiątkę go zostawię :). Dziękuję e.l, Kamili, Marcie i Martynie. Pozdrawiam serdecznie, i obiecuję że stworzę nowego bloga z tymi samymi postaciami ( ale zamiast Nayi pojawi się ktoś nowy :] ). Nie chciałam w sumie nikogo uśmiercać, ale już nie miałam pomysłów na to opowiadanie. Pech, trudno. Do zobaczenia, pa! ;*